— Patrzcie!... pustelnik krytykuje! — zawołała księżna zabawnie. — Pan taki wyjątkowo niewybredny w potrawach, cóż pan znalazł w obiedzie złego, czy niesmacznego...
— Hm... ot... ot... już tak — oto nazwę, jaką mu księżna nadała.
— Tak, tak, nazwa popsuła wykwintną całość. Ale nam obiad smakował, bo etykieta jego została w pałacu — wesoło dorzucił hrabia.
Cień przebiegł przez twarz księżnej. Profesor podszedł do niej i serdecznie ujął jej rękę w swoje dłonie. Głos starca miękko zabrzmiał i mile.
— Proszę wybaczyć dziwakowi — taki... ot jestem... hadki w języku. Niech księżna raczy usiąść, ot tu, przy stryjaszku i posłucha tych armat z pod Siemiatycz... bababach!... buch!... Zaraz się w duszy lżej zrobi i łatwiej się zrozumie naszą niechęć do niektórych etykiet, wedle wyrażenia hrabiego.
— Muszę wracać do gości — szepnęła młoda kobieta.
— Kiń ich, księżno, na kilka minut, zabawią się i sami.
— Zostań, Bożenko, z nami. Wiesz co... każ nam przynieść wina, maślacza. Urządzimy tu sobie małą konspirację pod bokiem władzy i... w orbicie świetlistych orderów tego ekscelencji... A... a!... patrzcie w okno.
Spojrzeli wszyscy, księżna cofnęła się w tył.
— Hrabina Eustachowa i mundur rosyjski w czułem tête a tête — sarknął hrabia Salezy.
— Adjutant Mussina, kniaź Czugajew z nad Donu — informowała księżna.
— Tatarczuk, Czuhan, z czasów Czingis-hana lub Tamerlana, znać to po nim wybitnie — skrzywił się magnat.
Księżna z impetem pobiegła do drzwi.
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/72
Ta strona została przepisana.