— Tak ot... sobie, troszeczkę, ot... ot...
— Już się profesor zażenował. Skandal z tą skromnością!...
— To może księżna pani pozwoli, że pospieszę do Smolarni, skoro czekają?
— Jakto?!... a ja i moja prośba?
— Czy tak a pilna?...
— No... nie, ale chyba zostawi mi pan pierwszeństwo w tym wypadku.
Pustelnik zafrasował się nieco.
— Księżno droga, ot... ot... tamci nie mają czasu, są nieraz przybyli z dalszych wsi, chorzy, biedni... a księżna pani rozporządza sobą i czasem dowolnie. Prosiłbym przeto o wyrozumiałość, jeśli księżna łaskawa. Postaram się wkrótce powrócić i będę na rozkazy.
— Profesor chce się mnie pozbyć, czy tak?...
— Niechże Pan Bóg broni! ot... ot... definicja niezwykła. Księżna sobie żartuje ze starego, ale nie zasłużyłem, nie godzi się dokuczać nawet mnie. Tylko ja naprawdę zabałamuciłem się w lesie, a tam robota pilna. Stary warjat jestem.
Księżna nadąsała się.
— Więc ja mam czekać swojej kolei?... tam w tym niechlujnym tłumie świt i łapci?
Pustelnik serdecznie ujął jej rękę i ucałował.
— Paniż ty moja miła, wszak ci to nie małpy a ludzie i pewno potrzebują porady, w którą ot... jakoś wierzą.
— Brr!... wstrętni są, brudni i cuchną!
— Bo biedni, nieokrzesani, napół dzicy, bardzo pierwotni, ale tyle nędzy wśród nich, tacy często nieszczęśliwi, że budzą współczucie. Naogół są dobrzy, łagodni, tylko ospali.
— Ach!... cóż mnie oni obchodzą, nie znam ich i znać nie chcę.
— To... to bardzo źle. Ale ot... ja znów gawędzę zamiast wędrować. Żegnam księżnę, wrócę prędko.
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/91
Ta strona została przepisana.