— A ot... już tak, ta okrzyczana Riviera, wiecznie to samo; zielono, kwieciście, kwieciście i zielono. U nas, paniż ty moja, natura żyje, puszy się młodością wiosny, nabiera dojrzałości lata, potem smętku i przesytu jesieni, aż zamiera, okrywa się sędzilizną szronu, bielą śniegu, iskrzy się mrozem, czasem zalewa się deszczem i jest ciągłe nowa, żywotna, odrębna, kapryśna ale bogata swym duchem. A tam co?... ot... ot bogata w urodę, strojna lala, wiecznie upstrzona w kwiaty i zieleń, obetkana precjozami owoców, — i tak się sobie przygląda w morzu jak w zwierciadle. Istna kokota. Ciągle to samo i to samo. Tam ducha nie ma, tylko piękna powierzchowność. Co innego Afryka, Indje... ot... tam to już punkt kulminacyjny temperamentu ziemi, egzaltacja jej, szaleństwo. Bo tam i słońce to płomienny, szalony miłością kochanek ziemi, a na Rivierze słońce to bogaty i hojny bankier, żądający tylko wycackanej urody, wiecznie układnej miny i zawsze jednakowo strojnej postaci, oraz równego humoru od swej utrzymanki — przyrody. I dlatego tam jest ciągle obrazkowa panorama; to właśnie monotonja, wprawdzie nie szarzyzna, ale zielenizna.
— Ale to jest świat, profesorze!... Świetnie, elegancko, a u nas? — skrzywiła się księżna zabawnie.
— Hm... ot ot... już tak!...
Profesor był widocznie poruszony. Obejrzał się na stangreta i zaczął mówić po francusku.
— Nasz kraj, ojczyzna, to wasza śpiżarnia, księżno, to wasze śpichlerze, przeto szaro w nim dla was. Ale z tej obfitej śpiżarni czerpiecie pełną garścią, by upiększyć salon, którym dla was zagranica wogóle. Riviera to śliczniutki, rozkoszny buduarek, Włochy salon sztuki, Paryż przepyszne kasyno!.. No, więc wywozicie tam hojne sakwy pieniędzy, aby ten przepych jeszcze wzbogacić. To wasz jedyny cel: — ogołacać śpiżarnię własną, ozłocić cudzy salon i... użyć. Stamtąd dla kraju nie płynie przez was nic
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/94
Ta strona została przepisana.