dziła się tego rumieńca, piekł ją jak wyrzut. Dostrzegła parę ukośnych, niezbyt życzliwych spojrzeń chłopów, skierowanych na nią. Bolały ją. Chciała wstać i wejść do chaty, lecz tembardziej zwróciłaby na siebie uwagę. Wolała przeto zostać na miejscu. Ogarnęła ją niecierpliwość, niechęć i jeszcze coś, czego nigdy przedtem nie znała, oto brak pewności siebie. Męczyła się tym nowym rodzajem udręki niebywałej a okrutnej. Nie umiałaby nawet nazwać tych wszystkich uczuć, jakie się w niej splątały. Dominowała niechęć do tych ludzi i jakby do profesora zarazem. Ale męka księżnej trwała już krótko. Pustelnik skończył swoje porady, chłopi się z nim żegnali, jak z ojcem, i rozchodzili powoli. W stronę księżnej kłaniali się zimno, ale pokornie w pas. Gdy odszedł ostatni, profesor uśmiechnięty zawołał wesoło;
— Przepraszam, że księżna tak długo czekała, zaraz będę służył, tylko ręce umyję.
Po chwili siedział przy księżnej na ławce.
— Jestem na rozkazy.
Młoda kobieta nic nie odrzekła.
— Księżna miała do mnie ot... już tak... jakiś interes?
— Mam prośbę.
— Słucham, paniż ty moja, co w mojej mocy... spełnię.
Księżna gniotła rękawiczkę z zakłopotaniem. Pustelnik popatrzał na nią badawczo, nizwykle ciepłym obejmując ją wzrokiem. Rozumiał jej stan duchowy i cieszył się w sercu, że to w niej powstało.
— Może księżna zmęczona. Przejdziemy, się po lesie. Pokażę swoje małe akwarjum, urządziłem je sobie z Semenem.
— Nie, zostańmy tu. Chcę pana prosić o pewne rady, wskazówki, chcę przedstawić swoje projekty... bo... bo pragnęłabym coś robić. Sama nie umiem dostatecznie sformułować takiego czynu, brak mi inwencji. A profesor...
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/97
Ta strona została przepisana.