Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/105

Ta strona została przepisana.

listu i uwagę: „przynajmniej był takim, kiedy wyjeżdżałam z kraju“... Czyżby więc ten dzisiejszy, był tamtym?.. Pan Jacek wyczuwał instynktownie, że jest coś innego w tym człowieku, którego sylwetkę odrysowała mu Strzemsk a krótko, ale plastycznie.
Nie chcąc narażać się Mgławiczowi i korzystać z jego dobrodziejstwa Sybirak zaczął robić starania w celu odnalezienia pracy poza instytucją Mgławicza. Szło mu to jednak niesłychanie trudno ze względu na jego wiek podeszły i brak „prezentacji“, a zwłaszcza ze względu na brak odpowiednich referencji.
W pewnej instytucji jakiś młody urzędnik zapytał go z kpiącą naiwną miną:
— Ileż też sobie szanowny pan liczy wiosen?
Pan Jacek utkwił w nim swoje głębokie jasne oczy i odrzekł ze słodkim uśmiechem:
— Liczę sobie rok Cytadeli w dziesiątym pawilonie, trzydzieści zim syberyjskich na zesłaniu i trzy lata ciężkiej pracy w Chinach dla zarobku, by móc wrócić do kraju, czyli razem dużo więcej, niż całe życie twoje, młodzieńcze.
W biurze zaległa cisza. Kilku urzędników podniosło, głowy i spojrzało ciekawie na niezwykłego interesanta. Młody zaś urzędnik ściskał zęby i spytał głośno:
— Czy pan łaskawy wie, z kim mówi?
Krew uderzyła do głowy pana Jacka.
— Owszem, panie, a przedewszystkiem wiem, że jesteś pan źle wychowany. To mi już wystarcza.
Rzekłszy to, wyszedł z biura.
W oznaczonym terminie pan Jacek został wezwany przez Mgławicza własnoręcznym jego listem. Stawił się natychmiast, widząc, że innego wyboru już niema. Mgła-