Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/106

Ta strona została przepisana.

wicz oznajmił mu na wstępie, że mianuje go osobistym swoim sekretarzem. Mimo zadowolenia, pan Jacek zdziwił się trochę i zaniepokoił, czy odpowie zadaniu, czy wydoła pracy. Ale Mgławicz zapewnił go, że wierzy w jego zdolności i żeby nie był przeładowany pracą daje mu do pomocy podsekretarza, ten zaś będzie miał również specjalnego urzędnika. Pan Jacek zaprotestował gorąco. Oświadczył, że, mając wiele zamiłowania do pracy, będzie polegał wyłącznie na własnych siłach i dołoży wszelkich starań, aby pomocnicy okazali się zbyteczni.
Mgławicz uśmiechnął się jakoś dziwnie i powiedział:
— Pozwoli pan jednak, że na razie pozostanie tak, jak już postanowiłem, o redukcji pomówimy później...
Po zapoznaniu się z personelem Mgławicza i wejściu w tryb pracy, pan Jacek doszedł w ciągu kilku dni do wniosku, że powierzone mu czynności nie są tak wielkie i uciążliwe, ażeby miało je wykonywać trzy osoby. Przy sposobności więc zwrócił się do Mgławicza:
— Ekscelencjo, doświadczenie kilku dni przekonało mnie, że personel sekretarjatu jest zbyt liczny...
— Jakto? trzy osoby łącznie z panem.
— Właśnie trzy osoby pobiera pensję, podczas gdy pracę może wykonać jedna osoba a najwyżej dwie. Dlatego proponuje zredukowanie tej liczby.
— Czy pan ma co do zarzucenia tym dwu pracownikom?
— Tylko to, że z braku zajęcia są figurantami i że młody jeszcze skarb państwa nie stać na opłacanie próżniactwa.
Mgławicz żachnął się.
— Ach, o to tylko chodzi!
A po krótkim namyśle rzekł: