Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/112

Ta strona została przepisana.

zerwania wszelkiej łączności ze Strzemską, — milczał i tolerował z zaciśniętemi nieraz zębami śmiałość starca. Aż raz po żywej dyskusji na temat jakiejś palącej sprawy rzekł z przekąsem:
— Dziwię się, że pan jednak konspirował przez kilka lat, zanim zamknęli pana w Cytadeli. Mogło to im przyjść również łatwo daleko wcześniej.
— Umiałem prowadzić podziemną robotę przeciwko wrogowi Polski — odparł z prostotą pan Jacek, — lecz nie pojmuję takiej samej roboty w Polsce wolnej, między Polakami i... tego nie potrafię.
Mgławicz zmarszczył się.
— Szkoda, nie posiada pan zdolności politycznych, bo program nasz będzie dla pana zawsze obcy. Na stanowisku pańskiem..
— Program wszystkich Polaków powinien być obecnie jeden, — wtrącił, hamując się pan Jacek, — dla wszystkich zrozumiały, otwarty i do jednego celu wiodący, bez bez skrytych zboczeń, bez obłudnych haczyków.
Mgławicz uśmiechnął się ze sztuczną pobłażliwością i rzekł, patrząc na zegarek:
— Tak, ma pan słuszność, ale gdybyśmy chcieli szukać jednolitego programu, to praca nasza zaciągnęłaby się do nieskończoności.
Pan Jacek odszedł do swego biurka w milczeniu, choć wyrazy protestu cisnęły mu się na usta. Teraz wiedział, że Mgławicz to już inny człowiek, niż ten, którego znała Strzemska, i myślał: ilu też na czoło współczesnej Polski wysunęło się takich Mgławiczów? Stykając się w biurze z przedstawicielami różnych stronnictw, partji, odłamów, obserwując zaciekłą walkę, wrzącą pomiędzy niemi o wpływy na losy kraju, na Sejm, na Rząd, na