Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/113

Ta strona została przepisana.

całe społeczeństwo, — nie mógł za żadną ceną pogodzić się z tym, że przyszły dobrobyt Polski może być zależny od występujących przeciwko sobie przywódców, od przebiegu tej walki. Częstokroć pytał w duchu, czy Polska — to rozhasana kompanja megalomanów, którzy się mienią twórcami jej potęgi, czy to mafja, podkopująca fundamenty wolności narodowej, by własne na jej ruinach stawiać budowle? Czy z dostojnego tumu Ojczyzny chcą wyrzucić Boga i ołtarze, aby wznieść w nim piedestał dla własnej pychy, ustrojonej w szaty gorszące?.. Mówi się i pisze wszędzie, że Polska przeżywa okres tworzenia i przetwarzania, ale czy ten czas ewolucyjnych doświadczeń nie zgubi kraju, nie cofnie nas wstecz choćby o lat pięćdziesiąt? Czy Polska w chwili obecnej nie jest jak Chrystus na skale, kuszony przez szatana, który wskazuje rozległe horyzonty i bogactwa niezmierne za cenę oddania się w jego moc? Chrystus, będąc Bogiem, odrzucił szatana, a w Polsce dzisiejszej co przeważa — Bóg czy szatan? Co jest w nowotworzących się gmachach polskości: miłość Chrystusa, czy dzikie rozpętanie instynktów, nie okiełzanych żadnym hamulcem, czy podstępna walka o byt pod szumnem hasłem altruizmu?.. Czy tam są szakale, czy tam jest Bóg?
Szakale...?
Pan Jacek usłyszał nagle monotonne, jakby podziemne, skomlenie tych ponurych mieszkańców pustyni i nagle wyrosła przed nim potworna głowa szydzącego od wieków olbrzyma. Sfinks... I znowu ten Sfinks... Jak mu się twarz kamienna rozciąga w uśmiechu ironicznej wzgardy dla wszelkich walk, klęsk i zwycięstw... Sfinks... on wie, jaki jest los sztandarów ludzkości i wypisanych na nich hieroglificznych haseł. Sfinks widział powsta-