Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/117

Ta strona została przepisana.

— Pokój wcale miły, bo utrzymuję go czysto i zresztą jedyny, jaki znalazłem najodpowiedniejszy na moją ówczesną sytuację. Ale czemuż mam zawdzięczać, że ekscelencja pofatygował się do mnie?
— Ach, bo widzi pan jest tu list do niego od... pani Haliny, bardzo gruby pakiet. Przypuszczam, że zawiera również list do mnie. Pisałem do niej dość dawno, to zapewne odpowiedź.
Wyjął z teki grubą kopertę i, wręczywszy ją panu Jackowi, stał w pozie wyczekującej ze wzrokiem, utkwionym w liście. Zwlekać było niepodobieństwo. Pan Jacek rozciął kopertę. Mgławicz widocznie panował nad sobą, ale podsunął się bliżej, spojrzał uważnie w rozwijane papiery. Kilka arkuszy do pana Jacka, skreślonych dużym, zwartym charakterem pisma, i osobna niezaklejona koperta, pełna amatorskich zdjęć egzotycznych okolic, mórz, portów, zwierząt, statków, łodzi rybackich, skał, prerji i dżungli. Fotografje rozsypały się na biurku, pan Jacek zbierał je z pewnym zakłopotaniem.
Listu do Mgławicza nie było. Sybirak widział drżenie ręki ekscelencji, wspartego o biurko, odczuł rumieniec na twarzy i zrobiło mu się przykro, choć nie wiedział dlaczego.
— Zapewne, — zauważył miękko, aby przerwać kłopotliwe milczenie, — pani Strzemska osobno napisze do pana...
Wtem Mgławicz chwycił gwałtownym ruchem jedną fotografję. Na pokładzie statku stała Strzemska, w białym kostjumie, w ceratowym białym kapelusiku, trzymając ręce w kieszonkach żakietu. Zdjęcie bardzo wyraziste i duże odtwarzało jej postać wybornie. Stała, jak żywa. Szczególny wyraz jej twarzy, uśmiech ust i lekkie zmru-