Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/120

Ta strona została przepisana.

trzyma nad przepaścią ostatecznej zguby, w zawieszeniu. Jestem daleko od kraju, ale modlą się po swojemu, by te iskierki podświadomości Polski rozżarzały się i trwały... Niech trwają w dzisiejszej Umbery u nas, a może wreszcie zapłoną... obudzą. O, jakże gorąco tego pragnę, choć niczem, niczem nie mogę się przyczynić do tego ocknięcia. Ci, którzy posiadają świadomość pełni życia ducha i woli, czują się w Umberry, jak ludzie wyspani, zdrowi, energiczni wśród śpiących snem neurastaników i obłąkańców, w przyćmionej mrocznej izbie. Gdzież jest wyjście, jak je odszukać, by we właściwe miejsce uderzyć piersiami i, na odpowiednie hasło odsunąć zaporę, jak bajkowy Ali Baba otworzył skałę Sezamu? Tłoczy mnie przeczucie, że Pan jest jednym z tych trzeźwych wśród śpiących. Ale jeśli powrócić do porównania z Ali Babą, to Sezamu, w którego wnętrzu znalazł się Pan obecnie — nie otworzysz. Nie jest to nawet na Twoje siły, drogi optymisto i silny człowieku. Ten „Sezam“ ma w sobie za dużo żądzy złota, by dał się otworzyć... Jednakże... ekscelencji przesyłam uprzejmie pozdrowienia i dziękuję mu bardzo za łaskawe zajęcie się losem drogiego Pana. Jestem mu wdzięczna, a przytem winszuję mu zaszczytów, honorów, tytułów... i życzę nowych. Zapewne zajdzie wysoko, skoro początek tak świetny...“
Więcej o Mgławiczu ani słowa.
Pan Jacek składał list mocno zafrasowany.
— Cóż pisze? — rozległo się suche pytanie.
Nie było innego wyjścia, jak tylko podać Mgławiczowi list ze słowami:
— Ukłony dla pana — Może pan przeczyta, proszę.
— Owszem, dziękuję, — odrzekł Mgławicz. Zaczą czytać list Strzemskiej skwapliwie.