Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/121

Ta strona została przepisana.

Pan Jacek zebrał fotografje, zauważył brak tej na pokładzie, i tej, siedzącej na skalnym zrębie wśród pian. Uczuł przykrość, był pewny, że szef mu ich nie odda. Nie czekając na przeczytanie listu do końca, wyszedł do swego pokoju. Zasiadł do pracy. Zaczęły się audjencje. Pan Jacek wchodził do gabinetu Mgławicza z papierami i konstatował, że ekscelencja jest zimny i ma niezwykle surową twarz. Interesanci zbywani byli krótko i lakonicznie. Kilka osób odprawiono z poczekalni. Nareszcie godziny zajęć skończyły się. Pan Jacek, zapracowany, nie myślał jeszcze opuszczać biura, gdy Mgławicz wezwał go do siebie. Oddając mu list Strzemskiej, mruknął w formie komunału:
— Urodzona egzotyczka i filozofka. Dziwne miewa nastroje w tych krajach podzwrotnikowych.
Poczem, zmieniając ton, rzekł:
— Więc proszę pana spakować się dziś, bo jutro przeniesie się pan na nową kwaterę. Powtarzam: nie mogę pozwolić, aby mój sekretarz mieszkał w takiej norze.
— Ekscelencjo, ależ ja mieszkania innego nie mam, gdzież je teraz, w dzisiejszych warunkach znajdę, tak prędko. Do jutra, to zupełne niepodobieństwo.
— O tem pomyślałem i mieszkanie dziś się już opróżni. Rozporządzenie wydano.
— Jakto? Komu? jakim sposobem... opróżni się? Co to znaczy? Nie rozumiem.
— Ach, panie, to takie łatwe do zrozumienia! A oto proszę adres, dokąd ma się pan przenieść. W każdym razie będzie miał pan bliżej do biura, niż dotychczas.
Sprawa przenosin dotknęła pana Jacka niemile Postanowił zbadać, gdzie i jakim sposobem zdobyto dla niego mieszkanie. Poszedł niezwłocznie pod wskazany