Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/13

Ta strona została przepisana.

— Tak, dopiero teraz, po trzydziestu kilku latach pobytu na zesłaniu. Wyjechałem, będąc człowiekiem zdrowym, silnym, wracam — próchnem już.
— Ależ czemu tak późno?..
— Rozumiem panią, niestety nie mogłem wcześniej, chorowałem obłożnie parę lat, potem musiałem zarabiać na grosz w Chinach, w Japonji. Inni wrócili wcześniej, jam siedział przykuty nową niewolą-nędzy.
Dopiero teraz rozkułem te straszny kajdany, pracowałem w pocie czoła i zarobiłem na powrót do ojczyzny. Na skrzydłach bym poleciał w jednej chwili, a oto znowu przeszkoda...
— Czeka pan także na statek.
— Tak zsadzili mnie tu z pokładu towarowego parowca, który, zamiast do Trjestu, popłynął, wezwany nagle do Algieru. Ot, nieszczęście, mój Boże...
— Musi pan czekać parę dni na statek angielski „Batawia“, idący do Brindisi. Wypłynął już z Adenu — informowałam się w porcie. Że zaś i ja czekam na statek z Southamptonu, który będzie tu we wtorek rano, przebędziemy więc wspólnie kwarantannę. Korzystając z tego, zabieram pana na śniadanie. Gdzie pan mieszka?
— Tymczasem nigdzie, tu mnie wysadzili i tu stoję. Uśmiechnęła się.
— No, tak nie można. W hotelu, gdzie się ulokowałam, znajdzie pan napewno pokoik. Tu, w Port-Saidzie niema nic ciekawego; znudzona śmiertelnie, jutro jadę do Kairu i pod Piramidy. Pojedzie pan ze mną, prawda?
— Ja, pani... co ja tam będę robił?
— Zobaczy pan Sfinksa.
— A mój statek? Wszak muszę na niego czekać.