Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/131

Ta strona została przepisana.

są albo w skórze zwierząt, albo w maskach, chociaż maski noszą wogóle wszyscy. Maskaradę i karnawał widzi się głównie u tych, których wojna wzbogaciła; u tych zaś, których wyzuła z mienia i dobrobytu, jest apatja, rozgoryczenie i niechęć do życia, do wszelkiego czynu, bierne zdanie się na los. Nikt przytem nie wnika w jądro sprawy, nikt nie chce wiedzieć, że los kraju jest zależny od stanu moralnego obywateli, że w miarę, jak słabną barki, słabnie byt i przyszłość ojczyzny.
Pan Jacek umilkł, wzruszony. Mgławicz miał brwi skupione i był blady.
Zdaleka dolatywały trochę monotonne, lubieżno-zmysłowe tony muzyki. Melodja ta wydała się panu Jackowi pełzającym podstępnie, oślizgłym gadem z żądłem, pełnem obrzydłej zatrutej cieczy. Było to jakby tło do bezwstydu, do rozpasania się żądz — przygrywka i refren do jakiejś ponurej sarabandy. Kiedyś, przechodząc koło podmiejskiej traktjerni, słyszał tę muzykę zmieszaną z pijackiemi głosami i teraz ogarnęło go uczucie wstrętu.
Mgławicz pochylił się naprzód zasłuchany w płynące z salonu dźwięki, snać melodja lubieżnie drażniąca porywała go ku sobie. Po krótkiej chwili milczenia rzucił z widocznem zniecierpliwieniem:
— Po co pan z tem wszystkiem zwraca się do mnie?
— Ekscelencja zajmuje tak wpływowe stanowisko W sferach rządowych, że...
Mgławicz wzruszył gwałtownie ramionami i, wstając, zawołał z wymuszonym uśmiechem:
— Pan sekretarz ode mnie zaczyna naprawę Rzeczypospolitej...
Wtem z salonu dobiegł głośny wybuch śmiechu i natrętnie wzmożona muzyka tonów. Rozbawione, prze-