Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/137

Ta strona została przepisana.

nowisko kolegi, sekretarza przybocznego tak wysokiej figury, jaką był Mgławicz. Pan Jacek, szykując wodę na herbatę i krzątając się koło skromnych zapasów, opowiadał koledze wrażenia swoje, Ezop powtarzał nowinki i wiadomości wiejskie, poczem jął się skarżyć na to, że pan Jacek wyjechał z Jerzejek wtedy, gdy tam, a zwłaszcza w Zaolchniowie, byłby potrzebny. Mianowicie: Ożarczyk co raz natarczywiej narzuca chłopom swoje doktryny i podburza ciemne umysły; Starosta dzielnie akompanjuje tej robocie, schowany za parawan domniemanej bezstronności zwłaszcza wobec obywateli. Ożarczyk szczególnie się rozpanoszył, gdy skarga proboszcza do Sejmu, za awanturę podczas pochodu i bezczelność wystąpienia posła w kościele nie dała żadnych wyników.
— Zatuszowali sprawę związkowcy i basta — mówił Ezop. — To siła, walka z nią jest trudna.
— A ja sądzę, że to nie siła, jak mówisz, ale jad krótko żyjącej żmii; trując innych sam a ginie, — odrzekł pan Jacek. Ma jad, wszczepiony w ludzi, znajdzie się antydot ratunkowy i ocali ich od zguby, ale bestja, zadająca truciznę, zginie z konieczności.
— Daj, Boże, tylko, że to nie prędko nastąpi.
— Prędzej, niż przypuszczasz, bo musi przyjść przejrzenie.
Ezop uśmiechnął się smutnie.
— Widzę, Jacuś, ze ty jeszcze niezupełnie wziąłeś rozbrat z optymizmem dawnym, choć już teraz patrzysz okiem czystem, mniej masz złudy poprzedniej.
— To wpływ tutejszy, ale wiary w przyszłość boję się stracić i nią podtrzymuje ducha. Wybawiciela Polski, tego wodza, który Ją z mgły i mętów wywiedzie, dotąd wśród nas nie widzę, ale on przyjść musi i wtedy to bestja zo-