Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/140

Ta strona została przepisana.

— Słyszał pan o przyłapaniu przez policję tych kilku niebezpiecznych agitatorów komunistycznych, którzy...
— Owszem, wiem, — rzekł szybko Mgławicz, przeglądając papiery.
— Ależ to komedja, proszę pana, dająca się wyrazić w staropolskiem przysłowiu: „złapał kozak tatarzyna, a tatarzyn za łeb trzyma.“ Nieprawdaż?
Mgławicz podniósł głowę i spojrzał na pana Jacka wzrokiem zdumionym.
— Nie rozumiem, dlaczego pan to nazywa komedją. Wszak to czyn dodatni i pożyteczny dla kraju...
— Chyba dlatego, — podchwycił pan Jacek, — że pieniądze z lewej kieszeni pójdą do prawej i odwrotnie. To chyba nie tajemnica dla kancelarji ekscelencji i dla ogółu, który sowicie opłaca szerzenie wśród szerokich mas haseł komunistycznych.
Mgławicz zmarszczył się.
— Propaganda tych haseł — mruknął — ma zgoła inne cele.
— Ee... bądźmy ze sobą szczerzy, ekscelencjo. Nie obwijajmy w bawełnę prawdy. Zbadałem te rzeczy i znam je. Komunizm, a właściwie nazwijmy go bolszewizmem, głównie ma na celu walkę ekonomiczną, a wszakże dąży się u nas do zniszczenia kapitalizmu i własności bez względu na straszne skutki tego dla państwa. Tymczasem własność i inicjatywa prywatna wtedy tylko mogłyby ustąpić na rzecz chociażby kollektywizmu, gdyby każdy obywatel zatracił swój egoizm, do czego znów Polacy nie prędko dojdą. Zresztą, czyż ci, co stoją u steru władzy, nie rządzą się również egoistycznemi zasadami i nie wyrzekają się nie tylko własności prywatnej, a więc środków kapitalistycznych, lecz nawet luksusu, zbytków?