Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/141

Ta strona została przepisana.

— Trochę pan szarżuje — słabo odparł Mgławicz.
— Ekscelencjo, mówmy otwarcie. Kto zajmuje u nas najwybitniejsze stanowiska? Wszak głównie karjerowicze, to jest ci, którzy lecą na ordery, tytuły i odznaczenia, majątki i wszelkie tym podobne przywileje. A któż im na to daje? Kraj cały i protekcja z góry. Kogo wyzyskują na pokrycie ich zbytków? Społeczeństwo całe. Więc czyjąż krzywdą żyją ci pionierzy wielkich programów i haseł? Tylko krzywdą ojczyzny.
Pan Jacek wymienił znane nazwisko ze sfer sejmowych.
— Wszak pan wie, że on kupił już sobie kilka majątków i to przez czas swego urzędowania. Za co on je nabył, ekscelencjo? Ach, wiemy obaj dużo!.. A jednak ten sam człowiek gardłuje za obniżeniem kapitalizmu i za ruiną własności prywatnej. Czy jest w tem logika, czy jest sprawiedliwość i... sumienie? Takich liczymy wielu. A na Górnym Śląsku miljony, płynące z ofiarnych dłoni ludu polskiego i nietylko ludu, bo całego narodu — czyż poszły w całości na cele przeznaczone? Ileż wsiąkło w kieszenie całkiem niepowołane... Pseudo-ideowcy dużo skorzystali osobiście, o tem wiemy wszyscy, ale się o tem milczy.
— Pan robi dochodzenia, nie wchodzące zupełnie w zakres jego działalności i pracy — sarknął Mgławicz już zirytowany.
— Jestem polakiem i szczerze kocham ojczyznę, a dobry Polak powinien wszystko widzieć, na nic nie zamykać oczu. Każdy szczegół, czy szczególik — to cegła, to grudka gliny na nowy gmach Polski. Więc gdy się te szczegóły kradnie, a wzamian daje zlepki cuchnącego błota, to już jest korupcja. U nas korupcja rozwielmoż-