Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/145

Ta strona została przepisana.

— Wiem, oświetli pan sprawę, którą zdemaskować trzeba.
— I... dostanę dymisję.
— To będzie tylko zaszczytne dla pana, to dowiedzie, że pan jest człowiekiem myśli i nie daje się prowadzić na pasku.. ich woli.
Pan Jacek wzburzony do głębi jął przedstawiać Mgławiczowi całą potworność sprawy. Mgławicz zamyślił się. Znać było, że gorące słowa starca znalazły oddźwięk w zachwianej duszy ekscelencji. W oczach miał ból. Pan Jacek odczuł to i zaczął wyjawiać bez osłon całą genezę niszczycielską omawianego przedmiotu, wróżąc groźne konsekwencje na przyszłość.
— Przesadza pan! — ostro przerwał Mgławicz, znowu akby ocknięty udarem jakiejś siły.
— Pan wie doskonale, że mówię prawdę! Pan to sam rozumie wybornie! — zawołał Sybirak. — Pan się sam na to oburza!
Zaczęła się niezwykle ostra wymiana zdań. Pan Jacek używał argumentów dosadnych, groził, wreszcie — błagał. Zdawało się chwilami, że Mgławicz jest już przekonany i że ustąpi. Sybirak modlił się o to w duszy i wyczerpywał dowodzenia, dyskredytujące sprawę. Wiedział już, że Mgławicz rozumie jej niejasność, że i jemu nasuwa się konieczność zareagowania na nią, ale że jednocześnie uzależnia się on od względu na partję swoją i od stanowiska, jakie zajmuje. Dyskusja zaostrzyła się ostatecznie. Pan Jacek odczuł, że i tu, jak wszędzie, przeważa egoizm osobisty, niwecząc dobro ogólno państwowe. Zapanowała znowu chwila naprężonego oczekiwania ze strony pana Jacka i wahania ze strony Mgławicza. Zda się, fale magnetyczne przepływały z oczu Sybiraka w spuszczone powieki ekscelencji.