Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/157

Ta strona została przepisana.

rozstrwanianie dobra publicznego. A przytem żadnej kontroli i ostateczny jej zanik.
Pan Jacek widział przed Polską ponure horoskopy sam stawał się coraz smutniejszy. Milczenie Strzemskiej pod Sfinksem rozumiał już teraz wybornie. Polska szła ku ruinie, łudzić się nie mógł i wiedział, że jest wielu takich, którzy tę straszną prawdę widzą. W ład i postęp ku lepszemu wierzyli tylko ci, co w jakikolwiek sposób korzystali z obecnej sytuacji, lub byli naiwnymi krótkowidzami. Pan Jacek w najlepszych czasach swoich obecnych, pod względem materjalnym, to jest będąc na posadzie u Mgławicza, widział tak samo i orjentował się dokładnie. Teraz był znowu w przykrem położeniu. Posady znaleźć nie mógł, bo nie zgadzał się na każdą, jaką mu proponowano. Pracował trochę w znajomej redakcji, ale pierwszy jego artykuł zbyt szczery, zupełnie niespodziewanie cofnięto z drukarni.
Pan Jacek, zauważywszy już poprzednio pewną zmianę w kierunku pisma, udał się do redakcji z zapytaniem o powód wycofania artykułu. Zaledwo wszedł do gabinetu, gdy redaktor, niezwykle uprzejmy, zaczął mu winszować wspaniałego pióra, wychwalał artykuł, jego siłę argumentacji i ścisłość faktów. Nie zdziwiło to już pana Jacka.
— Dlaczegóż pomimo tych walorów, jakie mi pan redaktor przyznaje, artykuł został nagle wycofany?
Na pełnej twarzy redaktora pojawił się zagadkowy uśmiech. Z uśmiechem tym redaktor zdjął binokle i zaczął je wolno przecierać chusteczką. Oczy zmrużył dowcipnie, cedził słowa z rezerwą:
— Bo widzi pan, może tam jest trochę za dużo... prawdy. Tak... prawdy. A to zawsze, szczególnie teraz,