nie popłaca. Pan oświetla wiele kwestji, które dyskredytują nietylko tamte obozy z Mgławiczem, ale... i nasz kierunek. To nie zgadza się z tendencją naszego pisma. My, panie, musimy być konsekwentni. Pan rozumie, nie możemy rzucać cienia na naszą drogę, bo ona jest wszakże jedynie zbawienną i trzeźwą.
Pan Jacek spostrzegł ze zgrozą, że i tu zbaczają na partyjne tory, wprawdzie w innym kierunku, ale także krańcowym.
— Jestem zdumiony — rzekł. — Wasz organ do tej pory był niezależnym. Ale zbawienną i trzeźwą byłaby wasza droga wtedy, gdyby szukano na niej prawdy, redaktorze... Wy zaś już także boicie się prawdy, jak pan sam przyznaje? Czyli że wasz nowy kierunek jest już także przystosowanym? Podlegacie zarazie grasującej w Polsce i także dążycie do swego celu. Więc w waszym organie mogą być tylko rzeczy pisane w waszym duchu, nie zaś w ogólnopaństwowym?
— Narazie do żadnych reform nie będziemy się uciekali — sucho odparł redaktor.
— Bo reformy niweczą niekiedy egoistyczne zakusy, a często czyszczą powietrze zatęchłe partyjnością. Każda klika ma swoje labirynty i nie lubi takiej dezynfekcji. Nie sądziłem, że i redaktor należy do jednej z takich klik.
Redaktor nadął się, był zły.
— Nazywa nas pan niezbyt parlamentarnie... kliką.
— Każda partja, w tym czy owym kierunku, wierząca bałwochwalczo tylko w swoje doktryny i odrzucająca myśli inne, ogólne, jest kliką. Nie tylko siebie trzeba widzieć w państwie, lecz wszystkich. Napadacie z zawziętością na partję Mgławicza, ale i siebie nie pozwalacieP otknąć, prawda i was już kole w oczy.
Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/158
Ta strona została przepisana.