Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/160

Ta strona została przepisana.

gdzie należało, żądając sprawdzenia faktu. Patrzono na niego, udając, że nikt nie rozumie o co mu chodzi. Gdy wreszcie przemówił do sumienia jednego z wyższych funkcjonarjuszów komisji kontroli i gdy syzyfowemi trudnościami dokonano w magazynach rewizji, okazało się że składy są puste. Rezultatem dochodzeń władz wyższych stało się nieuzasadnione wydalenie gorliwego kontrolera, a w kilka dni potem wymówiono służbę i panu Jackowi. Był potem w składzie skór na buty dla wojska i bardzo prędko wykrył różne machinacje spekulantów. Ale gdy widział, że zamiast skór dawano tekturę, specjalnie wyrabianą, — wiedziony uczciwością nie umiał tego ukryć przed intendenturą i... stracił w składzie posadę. Pracował w dużym domu komisowym, handlującym zbożem i drzewem, lecz tam rozgoryczało go, że wszędzie spostrzegał oszustwa, paskarstwo i ukrytą lub jawną robotę żydowską. Gdy znowu pewnego razu zwrócił uwagę swego szefa na wyraźną defraudację ze zbożem i drzewem, wywożonem z Polski przez żydów, został usunięty za wtrącanie się w nieswoje sprawy.
Pan Jacek, oszczędzając sobie we wszystkiem, wycieńczył się wreszcie tak, że zapadł na zdrowiu. Ale nie leczył się, gdyż lekarstwa były za drogie, niedostępne dla niego. Siłą woli, żelaznym organizmem przemógł słabość ciała i znowu stanął gotów do pracy i walki. Choroba sterała mu jednak siły, apatja jego rosła, dokoła zaś siebie widział coraz większy odmęt oszustwa, ogólnej nienawiści, chęć wzajemnego obdzierania się, kłamstwo, kradzieże. W reszcie istotna bieda zajrzała mu do oczu. Nie miał co jeść i nie miał czem opłacić mieszkania. Nie rozpaczał nad sobą, tylko głęboki smutek zawładnął jego duszą. Tracił możność pracy i siły do niej z wycieńczenia