pusze sławy i łuny krwawe słomianych ogni, podsycanych częstokroć krwią... Słyszał hasła wzniosłe i — milczał. Czekał płomienia..Wzrok mu mętniał, ból się w nim zrodził, i żal i gorycz, poczem nadeszła wzgarda, wreszcie najstraszniejsza... obojętność. Przyszła i uśpiła, przyszła i wydała wyroki... On zasnął letargicznym snem... A tam trzask się wzmógł, namiętności buchnęły rozpętanym żywiołem... On już nie widzi nic, nic nie czuje. I jego nie widzą, umarł dla nich, przestał istnieć... Czas płynął wartką falą, pełną burz, piany brudnej i szalonych wirów. On spał... I oto wolno jął spuszczać się nad Nim wielki czarny pająk. Oczy okrągłe utkwił w śpiącym i myślał chytrze swą ziarnistą, twardą głową: śpi, czy czuwa?... Ostrożnie wysnuł ze swego kadłuba cieniutki włos przędzy i jął muskać Jego ciało... On nie drgnął nawet. Pająk nadął się. Czarne, lepkie macki wyciągały się zaborczo, lubieżnie... Spadło drugie włókno grubsze, trzecie i czwarte, już jak postronki. Włókna potworne czepiały się głowy, ramion, piersi, pleców śpiącego, zsuwały się podstępnie do łokci, bioder, spętały kolana, lędźwia, stopy.. Pająk czarny snuł, snuł wytrwale niewyczerpany, zajadły w swej robocie. Naprządł mnóstwo drabin, słupów i jął wiązać sieć gęstą. Osią jej była głowa śpiącego, część sieci, opadającej do ziemi, osnuwała całą postać, górna połowa okropnego niewodu ginęła w mroku, we mgle i pyle jakiejś niedojrzanej, ponurej Umberry... A pająk motał i motał, jak prządka troskliwa, wzmacniał spoidła, nasycał je swym jadem i śmiał się plugawą gębą z potwornego czynu. Ślepia wypukłe łyskały żądzą, chciwe macki zakrzywiały się, jak haki. Cielsko pęczniało z lubości, łaknąc krwi z Jego serca... Pająk czekał chwili, gdy zada śmiertelny cios... gdy zacznie ssać ofiarę...
Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/163
Ta strona została przepisana.