Sybirak z kamienną twarzą szedł do nawy kościelnej, postawił kwiaty u stóp ołtarza i upadł na kolana. Był zupełnie rozbity duchowo, głodny, osłabiony do ostatnich granic. Oparł czoło na schodach ołtarza. Modlił się długo z wiarą głęboką. Wiarą przepełniona była pierś jego. Usta starca szeptały w natchnieniu, płynącym z duszy pełnej umiłowania.
— Boże, dlaczego serce zabrałeś Polakom?.. Zanik serca i ducha, to zguba dla narodu. Obudź, Boże, uczucia i miłość bliźniego w ojczyźnie mojej, zapal ideały wszechludzkie, bez nich strupieszeje naród i kraj runie, jak człowiek, z którego by serce wyrwano. Ocal rodaków moich od przepaści, egoizmu, daj przejrzenie, by ujrzeli zło i gniew swój.
Pogrążony w medytacjach i modlitwie przebył w kościele długi czas. Pokrzepiło go to duchowo, jakkolwiek omdlewał z głodu. Wyszedł z gotowem postanowieniem. Tego dnia nocował w parku Łazienkowskim, na ławce ukrytej w gąszczach. Lecz i tu nie był sam: spotkał erotyczne pary tak zacietrzewione swoją miłosną eskapadą, że go nie zauważyli.
Na drugi dzień pan Jacek na brzegu Wisły ładował węgiel do statku, lecz nikt mu nie zapłacił za całodzienną pracę. Odsyłali go jedni do drugich bez skutku.
Pan Jacek pracował tak kilka dni, nocując w Łazienkowskim parku. Za resztę pieniędzy, pozostałych po sprzedaży rzeczy, zjadał co dzień kawałek chleba suchego i zapijał wodą. Wreszcie pewnego dnia był tak wycieńczony, że nie mógł iść do parku na noc. Dowlókł się pod filary mostu, by tam spocząć. Ale to, co tam widział i słyszał, napełniło go takim wstrętem, że uciekł ze zgrozą. Całą noc wałęsał się nad Wisłą. Jakiś zbój
Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/173
Ta strona została przepisana.