Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/175

Ta strona została przepisana.

wał się wszystkiem, badał politykę państwową, śledził losy Mgławicza. Nazwisko ekscelencji wypływało często na szpalty pism i pan Jacek zaczął wyczuwać jakieś drżenia atmosfery dokoła postaci tego dostojnika. Było to nieuchwytne, abstrakcyjne raczej, ale Sybirak, jak niezwykle subtelny sismograf, najlżejszy odcień wyczuć potrafił. Parę razy Mgławicz wykazywał teraz inicjatywę własną, narażając się swojej partji. Pana Jacka zdumiewały te objawy i cieszyły. Kiedyś wyczytał w satyrze na Mgławicza, że: „po wydalonym sekretarzu, jakimś numizmacie z Syberji, zostało trochę jego tchnienia w kątach kancelarji, ekscelencja tchnienie to obecnie wyławia i ono mu zaczadza mózg “...
Ex-sekretarz uśmiechnął się pobłażliwie.
— Nie tyle pewnie „tchnienie numizmatu z Syberji“, ile echa z indyjskich mórz oczadzają ekscelencję — myślał nie bez uczucia radości z powodu samego faktu.
Obcując teraz pomiędzy klasą robotniczą, spostrzegł, że i tu pomimo wybornych warunków i oceny ich pracy niema ogólnego zachwytu dla sfer kierowniczych, przeciwnie, jest dużo niechęci. Wielu związkowców zagabywanych w tej kwestji przez Sybiraka, odpowiadało ponuro:
— Zdradzają partję, każdy na swoje kopyto ciągnie.
— Wprowadzili zamęt w kraju, zrujnowali finansowość, nie dokonali nic, nie zadowolnili społeczeństwa całego, tylko jednostki — słyszał głosy.
Nadszedł maj, dłuższe dnie, więc i wzmożona praca dla steranych sił Sybiraka. Zdrowie jego zapadało z dniem każdym gorzej, czuł się już tak słabym, że przemożną siłą woli i uporem tylko pracował jeszcze. Wiosenne