Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/18

Ta strona została przepisana.

Pan Jacek chodził koło piramid z zadartą głową do góry, wołając z podziwem:
— Potęgi, potęgi, kolosalne pomniki nietyle Faraonów, ile genjusza ludzkiej cierpliwości!
— I niewolniczości — dodała Halina, ocknięta z zamyślenia. — Ktoby to dziś i dla jakiego monarchy budował takie gmachy?..
— Pani sądzi, że piramidy powstały tak samo, jak nasze kopce Kościuszki i Wandy?.. świstały tu baty, znacząc pręgi na poddańczych grzbietach egipcjan.
— Więc właśnie niewolniczość. Dziś taki system wywołałby wręcz przeciwny skutek.
— Boże mój, do niedawna jeszcze pewien władca wschodni mógłby sobie nawet na taką piramidę pozwolić „Po ukazu“...
— A bas le roi... — szepnęła Strzemska — pękły ostatnie dzwona łańcucha niewolnictwa. Wraca pan do kraju wolnego, wkrótce legendą się staną dla nas minione przeżycia. Pan był ofiarą ucisku, już ostatnią w tym względzie. Pan jest weteranem zesłańców.
— Ach pani, było nas tylu, usiana ich kośćmi Syberja. Ja otrzymałem królewski dar powrotu, za to niech Bogu będzie chwała. Takim się czuję magnatem, że ujrzę przed śmiercią wymarzony cud i już spełniony, cud wolnej Polski. Jaką ja śniłem o niej baśń, jak ja ją widzę wspaniałą, przepiękną, bo to kraj orłów i sokołów...
Halina patrzała na pana Jacka z zaciekawieniem; ale jego zastanowił jakiś cień w jej twarzy.
— Pani się dziwi, że ja, starzec, mam taki zapał? — spytał nieśmiało.
— To mnie tylko wzrusza, panie. Syberja nie wykorzeniła w panu ideałów, pozostał pan romantykiem