Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/188

Ta strona została przepisana.

W głosie Strzemskiej było tyle goryczy, żalu i przejmującego smutku, — że Angielka zarumieniła się i podała jej obie ręce żywym, serdecznym ruchem.
— Przepraszam za moją brutalność. Zresztą wierzę w Nemezys, która słabych niekiedy podnosi i umie wynagradzać, dając sposobność do osiągnięcia siły.
Strzemska spuściła oczy.
— Nemezys dotknęła już nas łaskawą dłonią i... dała nam możność osiągnięcia siły — wołał w duszy Haliny jakiś ponury głos, ale usta jej milczały.
Wśród skał w pobliżu źródła błysnął ogień.
— Chodźmy do obozowiska naszego — rzekła lady swobodnie, — jestem wściekle głodna.
Halina skinęła ruchem głowy.
Idąc, spotkały dążącego naprzeciw nich Hindusa, Mahawastu Dżhanu. Patrzał badawczo na obie kobiety i zatrzymał wzrok na twarzy Strzemskiej z uwagą i natężeniem. Angielka zagadała coś do niego o potrzebie wypoczynku i posiłku, Hindus odpowiedział grzecznie, ale nie spuszczał oka z Haliny. Lady dostrzegła to i, wzruszywszy tylko ramionami, poszła naprzód; wkrótce znikła im z oczu.
— Pani miała jakąś dużą przykrość w tej chwili, — rzekł Mahawastu Dżhanu do Haliny.
— Tak, miałam.
— Czy można wiedzieć jaką?
— Nie.
Hindus patrzał na nią, przeszywając ją wzrokiem.
— Przepraszam za moją otwartość, — rzekła Halina obojętnie.
— Zawsze trzeba być szczerym z przyjaciółmi. Ja nie jestem europejczykiem, więc konwenansów kłamli-