Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/189

Ta strona została przepisana.

wych nie uznaję. Skoro pani nie może lub nie chce wtajemniczyć mnie w przyczynę swego smutku, nie wolno mi nalegać... Noc jest piękna, nieprawdaż, — rzekł już innym tonem.
— Bardzo piękna. Patrząc na tę iluminację gwiazd, myślę zawsze z żalem, że one widzą tylu, tylu ludzi, tyle miejsc, których ja widzieć nie mogę... Widzą lądy i moza... oceany...
— Pani tęskni zawsze do morza...
— Ono mnie najbardziej ukaja.
Mahawastu Bżhanu przytrzymał ją uważnym wzrokiem.
— Co pani najwięcej kocha w morzu, czy... na morzu?
Strzemska milczała chwilę, poczem odparła:
— Jego potęgę i... tajemnicę.
— Tajemnicę... Tak, ma pani słuszność. Oblicze morza jest zawsze tajemnicze, pomimo, że się je niby pozornie zna. Ale dla każdego tajemnica morza jest zapewne... inną. Nie mogę jeszcze zbadać, jaką jest dla pani...
Twarz Strzemskiej błysnęła uśmiechem szczególnym.
— Dla mnie posiada aż dwie — szepnęła.
— Dwie tajemnice? To ciekawe.
— Jedna to tajemnica głębin i ducha oceanu. Pan mi przyznaje, że ocean posiada w sobie przedziwną duchowość, czego nie posiada kontynent, ani płaszczyzny, ani góry. Ducha posiada również puszcza leśna, bór, lecz to co innego. Różnica pochodzi stąd, że przestwór wodny jest odbiciem firmamentu. W morzu przeglądają się, jak w zwierciadle, planety, gwiazdy, słońce się w niem nurza, lecz go nie spali. Zapewne to Kuwera sypie złoty pył słońca na fale, zamiast je chować dla ludzi, — bo