Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/191

Ta strona została przepisana.

czy źródlany prąd, płynący ku niej ze śnieżysk, na szczytach himalajskich. Obecność Mahawastu Dżhana i jego oczy uparte denerwowały ją, ale jednocześnie był on akordem przepysznym w ogólnej fudze wrażeń. Hindus odczuwał ją wybornie, ogarniał jej postać pieściwym wzrokiem, po za którym czaiły się płomienie, wybuchy trzymane silnie na wodzy. Halina, jakkolwiek podrażniona, nie bała się go, jego wpływ magnetyczny działał na nią podniecająco i był jednym z najsilniejszych tonów i barw, otaczającej ją niesamowitej i jakby mistycznej muzyki przestrzennej. Staroaryjska kultura Mahawastu Dżhanu, wzmocniona europejską cywilizacją była wybitną i budziła pełne zaufanie. Jednakże, gdy oddalili się po za złomy skalne cmentarzyska i, Halina ujrzała Mahawastu tuż przy sobie, w sinych mrokach nocy, pod jarzącą kaskadą świetlistych gwiazd, uczuła lekki dreszcz lęku. Jego oczy migotliwe przenikały ją na wskroś, jakiś klejnot na spięciu jego turbanu, połyskujący w blasku gwiazd, dodawał mu szczególnego uroku. Żar jego temperamentu, z którym walczył widocznie, zaniepokoił ją. Cofnęła się nieco w tył i wskazała ręką na gwiazdy.
— Kuwera czuwa — rzekła trochę stremowana.
Hindus milczał, ale znowu zbliżył się do niej. Halina nie chciała się okazać słabą. On drżał i drżenie to udzieliło się jej, ramiona jego parły do niej chciwie i władczo. Był w szponach swej rasowej namiętności, dławił się nią i walczył z tą siłą przemożną, jak lew. Halina zrozumiała, że jeszcze chwila, a porwie ją w szaleńczy oplót swych pragnień. Za nic!.. Za nic!.. Uciekać nie chciała i zresztą czyż by to był ratunek?..
Nagłym popędem natchnienia, szybko podeszła do niego i wsunęła mu rękę pod ramię.