Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/199

Ta strona została przepisana.

Halina podniosła głowę, wytężyła wzrok. W górze, hen pod mrocznemi sklepieniami majaczyły gęsto gniazda, istne kolonje gniazd ptasich. Stamtąd dobywały się teraz różne głosy zbudzonej skrzydlatej rzeszy. W ich krzykach i skwirach był gniew i protest za zmącenie spokoju, był lęk i zdumienie. Rozgwar ptasi złagodził nieco bolesne uczucia Haliny po wróżbie... Ale wiedziona nieprzepartym jakimś urokiem tej wróżby, pochyliła się do Fakira i spytała cicho, uroczyście.
— Czy osiągnę w pełni blask Suryi?
Fakir wpił w nią oczy.
— Rzekłem. Tęsknisz... tęsknota zwycięża, tylko duchowa. Tęsknota zmysłów nie przebije gliny i sama w nią się zmieni. Tęsknota ducha przebija marmur i ryje w nim pamięć wiecznie trwałą. Suryę osiągniesz w pełni... nie zaraz... jasność przyjdzie w mrokach.
Strzemska milczała jak w otumanieniu hypnotycznem. Blada jej twarz mieniła się łunami ognia, oczy przymknęła, bojąc się instynktownie, że wyraz ich ją zdradzi pod sępim wzrokiem Fakira i badawczym Mahawastu Dżhanu. W tem zabrzmiały półgłośne słowa bramina:
— Żyj duchem i w duchu trwaj. Pokój z Tobą.
Strzemska ocknęła się. Zwróciła się do Mahawastu z prośbą w oczach.
— Niech on mi powie co o ojczyźnie mojej.
Mahawastu powtórzył prośbę braminowi, ale ten milczał długo. Po pewnej chwili dopiero wziął czarkę granitową, stojącą obok bóstwa, nakruszył do niej gałązki cierniowej, drugą gałązkę zapalił nad kagankiem i rozniecił nią płomień w czarce. Poczem wyjął z zanadrza zwitek jakiś, wysypał z niego czerwony proszek na płomień w czarce i znowu podniósł ją wysoko, oświetlając bóstwo