Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/20

Ta strona została przepisana.

umysłem i sercem. A wszak mi nikt nie zaprzeczy, że ta wymarzona przyszłość już się stała teraźniejszością; to, o czem marzyliśmy w kopalniach, to się już przyoblekło w wyraźne kształty, to już się stało teraz, pani droga, już się spełniły sny.
Spojrzał na pochyloną twarz Haliny bladą i wzruszoną, na jej spuszczone powieki i zawołał:
— Pani wszakże stamtąd jedzie! Pani to już widziała?
Milczenie.
Pan Jacek bezwiednie rzucił wzrok na Sfinksa, oświeconego już pełnią księżycowych blasków. Wzdrygnął się.
— Czego ta bestja tak się ironicznie śmieje? Niechże pani patrzy. Okrutny potwór.
Po chwili ciągnął:
— Pani to już widziała, szczęśliwa pani. Ja dopiero jadę do naszego zmartwychwstania po Golgocie... Jakże mnie Bóg sowicie wynagrodził za trzydziestokilkoletnie wygnanie, za wszystkie męki, cierpienia i tęsknoty. Ja to uważam za nagrodę dla wszystkich, którzy krew swoją i życie oddawali Polsce. Takich szczęsnych, jak ja jestem, który ujrzy własnemi oczami naszą Glorję, jest już niewielu. Ci co skonali na wygnaniu z wizją przyszłej Polski w gasnących oczach...
— Są najszczęśliwsi — zaszemrał cichy głos Haliny.
— Tak, bo widzieli wizję cudu, ale stokroć szczęśliwszy jest ten, kto ujrzy w życiu jego spełnienie... Ja jestem tym wybrańcem.
Popatrzył na zamyśloną Halinę oczami pełnemi ognia.
— Pani milczy? Dlaczego?.. Albo ten potwór... Dlaczego on tak się śmieje ironicznie? Nie wyobrażam