Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/201

Ta strona została przepisana.

Usta jego znowu poruszyły się, Halina drgnęła.
Bramin zatopiony wciąż oczami w dymie zaczął szeptać tajemniczo:
— Wąż jest wśród was, pyton-żarłacz, powstały z jaskini ziemnej. Ciecz jego jadu zakaziła wielu. Magja jego zbudziła niszczycielski Vayu z pod ziemi... Zguba... przepaść...
Fakir nagle cofnął się w tył, zmierzył dzikiemi oczyma skręt dymu, rozpadający się w pojedyncze pióra i zasyczał przejmującym szeptem, w którym była głucha trwoga.
— Budźcie atman! budźcie atman wasz! Budźcie go prędko — to ratunek! On zgładzi gada jaskiniowego, on zniszczy złe prudhany, on zdusi niszczycielski Vayu. Atman, atman wasz budźcie by nie umarł. Zguba wtedy... zguba...
Fakir podniósł wyżej czarkę, roszerzonym wzrokiem przenikał purpurowe dymy długo i pilnie mówił cicho, z przejęciem.
— Zabijają atman wasz... nie zabiją... ożyje!.. Surya narodu twego daleka... daleka... nadejdzie gdy już zbieleją kości tych... co upadną... tych co się sami zgładzą... Wtedy Surya dla was w pełni... Nagle zawołał głośno, z przerażeniem, jakby zobaczył wizję.
— Atman wasz zabijają!.. ratujcie go...
Czarka wypadła z rąk Fakira na kamień. Dym rozpełznął się nisko. Fakir siedział długą chwilę bez ruchu z odchyloną w tył głową i z zamkniętemi oczyma. Poczem jakby się przebudził, podsunął się na kolanach do posągu Budhy i upadł czołem do jego stóp. Z rękoma przy skroni leżał bez głosu, bez poruszenia. Modlił się.
Halina Strzemska była pod strasznym urokiem, zaklęta w żywy posąg grozy i przepastnie głębokiej myśli.