Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/202

Ta strona została przepisana.

Mahawastu Dżhanu pogrążony w zadumie patrzał na nią.
Purpurowe dymy z przewróconej czarki pełzły po kamieniach mrocznej stupy, jak krwawo-szare pytony-węże. Cisza, cisza niemal grobowa zaległa kamienny gmach, otuliła sobą potworną postać bóstwa i trzy osoby u olbrzymiego piedestału, zamarłe w milczeniu, zapatrzone we własne duchowe odmęty, w przyszłe zagadki i tajemnice ludzkości.