Wielki parowiec angielski „Glaring“ wypływał z portu. Łagodnymi zwrotami omijał stojące na kotwicy okręty, kurzył dymem czarnym i pienił wodę za sobą, że zostawał po nim szlak jakby rany wyciętej w morzu, bulgoczącej pianą zbitą na miazgę. Brzeg, zabudowania portowe usuwały się w głąb lądu. Kontynent tworzył teraz półkole. Miało się wrażenie, że port i miasto wsuwają się w środek lądu: tak nikły, malały aż stały się jeno punktem, małym i ten wreszcie zatonął w zielonej fali, pokrytej fryzami pian.
Parowiec sunął wolno, z majestatem, biorąc pod siebie nadpływające do jego stóp w kornym hołdzie krótkie fale. Dosięgnął pełni morza. Otoczyły kadłub potężne zwały wód, coraz większe bałwany rosły, podnoszone przez wiatr; oblizywały gładkie boki kadłuba z warkiem głodnych zwierząt. „Glaring“ odsuwał wodne masy, wspinając się lekko na ich grzbiety, miażdżył je, parł naprzód nieustraszony, wielokrotny już zwyciężca w walce z morzem. Wkrótce miał ujrzeć przed sobą ocean i dążył ku niemu z paradą swych rozwitych dymów, ufny w mocarność swych maszyn.
Wiatr wschodni dął w bok statku, wody opluwały pokład obficie. Zrobiło się chłodno. Obłoki zawisły nisko
Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/203
Ta strona została przepisana.
XIV.