zatopiony jeszcze w błękitnej mgle najtajniejszych tęsknot i najświętszych marzeń, widziała je w cudnej glorji niepokalanie boskiej ekstazy. W takich jedynych chwilach wszystko, co było w niej najistotniejszego, co tworzyło jej naturę, co serce jej przepełniało uczuciem, składała w hołdzie tej wizji, wizji-bóstwu. Czuła i teraz, stojąc na pokładzie, smagana wiatrem, zapatrzona w bezmiary i otchłanie morza, że wizja uroczna płynie już ku niej, by ją pogrążyć w zaczarowanym kręgu. Unosiła już ją egzaltacja przeczuć najdroższych.
Halina nie często poddawała się przemożnym nakazom takiej chwili. Zbyt uroczystą była dla niej, by mogła stać się powszednią. Serce jej ścisnął żal, że nie jest samą, że obecnie musi być trzeźwą, gdyż jest wśród ludzi.
Na pokładzie snuli się marynarze, kilku podróżnych wyjrzało z kabin, aby zbadać pogodę. Strzemska nagle przypomniała sobie, że ma list pana Jacka, otrzymany w porcie, który właśnie opuścili i że listu tego nie czytała jeszcze.
W ostatnich czasach, szczególnie po wróżbie Fakira, dręczył ją dziwny niepokój o starego przyjaciela. Miewała sny o nim niemiłe i bardzo często nasuwał się jej wyobraźni w sposób, budzący w niej lęk o niego. Czuła dla tego starca kult wyjątkowy i jakby uczucie córki do ojca. Był jej bliski.
— Co on pisze?
Z tem pytaniem szła do kabiny, gdy zaskoczył ją hałaśliwy głos gongu, zwołujący na lunch. Zbliżył się do niej młody Włoch — turysta w białym, wytwornym stroju.
— Pani znowu samotnie marzyła... Nie odważyłem się jej przerywać, jakkolwiek morze boksuje i podmuchy
Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/205
Ta strona została przepisana.