Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/21

Ta strona została przepisana.

sobie, że on jest tak straszny. Zupełnie jakby szydził ze świata, z ludzi. Jak on okropnie drwi...
— On widzi i teraźniejszość i to, co było i to, co być mogło, a nie jest — mówiła Strzemska — patrzy tak, patrzy, czyta z gwiazd wyroki narodów i ludzi, a to, co widzi, rzuca mu na twarz stygmat mistycznej ironji. To mistyk milczący, obserwator dziejów. On widzi i to, czego my widzieć nie chcemy, albo czego nie widzimy istotnie. Miech go pan tylko zrozumie.
— Tymbardziej może bałbym się go. Czegóż on się naprzykład teraz śmieje?.. czy z mojego... zapału?, za stary jestem coprawda na to.
— Nie, panie, zapał to dowód głębokiej wiary i żywotnej duszy, która się nie paczy i nie zamiera. Zapał to rzecz piękna, to dźwignia wszystkiego, co wielkie i najszczytniejsze.
— Ja już, niestety, nie mogę być dźwignią niczego — z żalem przemówił pan Jacek.
— A jednak tenże zapał maluje panu idealne obrazy ojczyzny i niesie pana do niej na skrzydłach marzenia.
Halina położyła miękko dłoń na ręku starca i ciągnęła, idąc oczami za jego wzrokiem:
— Niech pan się nie dziwi ironji Sfinksa, to marzyciel innego pokroju, niż my, pogrobowcy romantyzmu. On w marzeniach widzi często utopję, rzecz nieosiągalną w sferze dusz jednostek i społeczeństw, a tego rodzaju spostrzeżenia wywołać mogą zawsze i tylko wyraz bolesnej ironji-sarkazmu. Niech pan się dobrze wpatrzy: jest i ból w tych kamiennych rysach. A ile myśli...
— Dla mnie jest w niej coś odrażającego, czego się lękam.