człowieka zawsze jest szare, a jeśli błysną złoto-płomienne łuny, to poto tylko, by tym jaskrawiej oświetlić szarzyznę i.. zgasnąć.
Dżongdże zbyt dobrze rozumiały szept Haliny, zbyt silnie przejęły w siebie jej uczucia i dlatego odurzająca ich woń wzmogła się i płatki osłabły. Drżały żywe w ręku Haliny, mówiły, zda się, do niej: „nie zapominaj“, a ona odpowiadała im z przejmującym smutkiem: „Czyż zdołam?..“
Usta jej wrażliwe dygotały tajoną męką przed chwilą pożegnania. Nocne cienie na oceanie, jak nieobjęta chmura szarańczy zaczynały odlatywać, niby szarańcze, zrywające się gromadami. Nikły w przestworzach, coraz nowe połacie chmur, odrywały się z fali i znowu nikły. Jakby szyba z gładkiego o zielonym, zimnym odcieniu szkła, tak się ocean wynurzał z chmury cieniów i jaśniał i lśnił coraz żywiej, coraz bogaciej.
Strzemska w szerokim białym, sukiennym płaszczu obserwowała te odloty cieniów z sercem bijącem i z szeptem niepokoju w głębi duszy:
— Zbliża się ostatnia chwila...
Dżongdże silniej drgnęły, a ocean połyskiwał stalą, rozlewał się płynną, srebrno-perłową roztoczą. Niebo jaśniało, chmury nocnych szarańczy znikły, resztki ich uciekały z załomów fal, spłoszone rosnącym blaskiem.
Aż w pewnej chwili z głębin oceanu, jakby z dna, zalśniło coś subtelnym różem. Brzoskwiniowy lekki refleks wsączał się w srebro fal i nasycał je miękko, delikatną barwą. Morze stawało się teraz perłą urjańską, prześwietlone zorzą, zapaloną we wnętrzu jego. Coś się działo w odmętach, bo oto zaczęły na tym różu przejasnym drgać kropelki krwi, złote kulki wirowały już gęsto, trys-
Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/225
Ta strona została przepisana.