Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/227

Ta strona została przepisana.

chy ciężarnych żelazem i stalą dreadnoughtów miażdżyły zda się kadłubami płaszczyznę oceanu. Bałwany rozpadają się niewolniczo, fale giną pod mocarnym pochodem nadciągającej wszechpotężnie eskadry wojennej. Poddał jej się cały ocean, drżą pod nią wszystkie fale wzburzone a ona przygniata je swoją wielkością imponującą, pochłania wszystko obejmującym — ogromem.
Wtem — straszliwy ryk syren. Świat cały zadygotał, wstrząsnęły się odmęty wód pod tyrańją płynących gór-skał. Oto żelazne twierdze dosięgły parowca „Glaring“ ze Strzemską i mijają go, przechodzą koło niego powoli, majestatycznie.
Halina stoi przy samej burcie statku, zwieszona prawie nad falami, oczarowana widokiem. Głowę odchyliła w tył, płaszcz jej zsunął się na plecy. Rdzawe włosy nad czołem rozwiewa lekko wiatr, oczy mają w sobie zachwyt i płomień, na twarz wystąpiły szkarłatne łuny zapału, usta rozchylił uśmiech rozkoszy.
Otoczyła ją jakby apoteoza szczęścia. Dżongdże drżały w jej dłoni. A rozwinięta w szyku paradnym flotylla bojowa defiluje hucznie, z rykiem syren, bucha rozwiewnymi sztandarami dymów, prze naprzód z dziką pasją rozdygotanych maszyn. Jeden pancernik, drugi trzeci... Suną gładkie, stalowe ściany okuć, okopcone kratery kominów zioną czarnymi zwałami sadzy. Majestat, pycha poprzedza ten pochód wspaniały, pochód zdobywców... Czwarty pancernik, piąty, szósty, siódmy... płyną butne, istna armja boga mórz, czy potworne, barbarzyńskie wieżyce twierdz.
Strzemską zatrzymuje oddech z niebywałego wrażenia i podniety, bo oto nadciąga dumny, dostojny, przytłaczający swą potęgą, okuty w stalowe płyty blach