Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/228

Ta strona została przepisana.

admiralski Dreadnougth, cezar flotylli, pyszny genjusz wojenny. Za nim i przed nim dążą pancerniki, lecz ten panuje nad wszystkimi i wszystkiem, zwycięzca wód oceanów, wódz pochodu. Nadpływa grzmiący tryumfalną fanfarą dętych trąb olbrzymich. Cały sztab wojenny, cała załoga dreadnougtha-tytana na pokładzie stoi, przy armatach, masztach i linach.
Załoga parowca „Glaring“ wyległa również na pokład. Strzemska nie słyszy, nie widzi nic, nie wie, kiedy się pokład zapełnił, nie zauważyła, że stoi za nią tłum marynarzy i mnóstwo zbudzonych pasażerów. Ona jest pod urokiem i patrzy tylko na tego kolosa przed sobą, który zasłania jej świat...
Nagle oczy Haliny rozpromieniły się blaskiem wszystkich świateł, płonących w duszy, całym żarem serca. Ujrzała na dreadnoughcie tak bliskie, tak znane sobie i wiadome okrętu imię. Oczy jej, jak iskry wulkaniczne wparły się teraz w ten jeden punkt kolosa, z ust, palących purpurowym ogniem, wybiegł krótki, szalony, pełen serdecznego protestu okrzyk:
— Pożegnać?... Za nic!
Dżongdże zatrzęsły się w jej rozgorączkowanej dłoni, jakgdyby targnął ich kielichami prąd silny, ożywczy. Miała je złożyć w ofierze pożegnalnej oceanowi i słońcu — lecz teraz?...
Jedno błyśnięcie, jedna chwila, jeden ruch nagły, gwałtowny i Halina rzuca w najwyższej ekstazie żywiołu swego, swej egzaltacji, — przeczysto-białą, wonną więź indyjskich dżongdży w ocean, pod nadpływający z szumem kolos okrętu. Kwiaty zapadły w zielony odmęt wód, jak zbity rój białych ptaków, ale wnet porwał je ostry grzebień pian i uniósł na sobie rozhybotane, dygoczące przed wyniosłem czołem cezara flotylli.