Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/236

Ta strona została przepisana.

się przyszłych zaszczytów, odznaczeń ale bądź Polakiem, czynem, odradzającym ojczyznę... Oddal od siebie nieprawą, cudzołożną kobietę, odrzuć grzeszną rozkosz, bo szczytu przykładem powinieneś świecić, nie zaś hulaszczą rozpustą i lekceważeniem obyczajów etycznych...
Marta zaklęła potwornie i z wybuchem gniewu poszarpała list na drobne strzępy. Wściekłość jej nie ograniczyła się na tym, z furją zaczęła szarpać wszystkie listy, rzuciła je na ziemię, depcąc nogami. W przerwach krzyczała głośno.
— A więc to powód!.. To go zmieniło! Podlec ten! łotr, szubrawiec! Jak on śmie moją osobę wytykać Aleksemu? Bezczelny!
W drzwiach stanął Mgławicz.
— Komu wymyślasz tak, Mary?
Opanowała się w jednej chwili i nagle przybrała twarz w maskę szlachetnego oburzenia. Podeszła do Mgławicza i słodko oparła głowę na jego piersiach.
— Już rozumiem cię, drogi, i wybaczam ci twoją oschłość dzisiejszą dla mnie, bo to boli, bardzo boli. Ach, jak ja cię rozumiem! Tyś taki patrjota, żeby tobie coś podobnego...
— Co ty mówisz, Marto? Co to za śmiecie na podłodze? Coś ty podarła?!
Marta zarzuciła mu ręce na szyję, tuląc się do niego ze słodyczą.
— Aksel mój, to ja cię wyzwoliłam z tego śmiecia, które ci zatruwało życie.
— Listy?! — krzyknął Mgławicz.
— Czy ci ich szkoda?
— Marto! — szarpnął się.