Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/247

Ta strona została przepisana.

— Czy mogę odejść?
— Idź precz! — huknął Mgławicz i, siadłszy z łoskotem na krześle, rozerwał kopertę.
Nic nie czuł i wszystkie naraz uczucia ścisnęły mu gardło, o niczem nie myślał i wszystkie naraz myśli zawirowały mu w mózgu. Błyskawicznie jeno przemknęła jedna myśl:
— Wraca... może wraca...
Jął czytać.
„Szanowny Panie. Zbyt często, zbyt uporczywie dręczy mnie niepokój o pana Jacka. Miewam dziwne przeczucia, bo widuję go jakby we śnie, jakby na jawie w warunkach okropnych, przytłaczających go kamieniem nędzy i boleści...
„Pisał do mnie w kwietniu, więc dawno już. Wiem, że nie jest już sekretarzem pańskim i że szukał oparcia gdzieindziej. Gdzież jest i co się z nim dzieje?.. Ogarnia mnie trwoga o tego starca. To jeden z tych, których dusza i serce ulane są ze złota. On ma w sobie tyle błękitu niebieskiego, że nie skarży się do mnie ani jednem słowem, choć wiem, że jest mu źle... Kocham tego starca, jak córka ojca i jak Polka ducha Polski, bo duch ten znalazł w nim swój wyraz najpełniejszy... Ale gdzież on jest? Powierzyłam go opiece pańskiej, gdyż ufałam wówczas, że lepiej zrobić nie mogłam. Bałam się, aby optymizm tej pięknej duszy i serca nie został zbyt prędko zabity, zduszony w tym waszym kotle wrzących namiętności.
„Pan Jacek w listach swoich zachowywał wstrzemięźliwość, lecz ja umiem doskonale czytać nietylko pomiędzy wierszami, ale i w przestrzeni. List ostatni przekonał mnie, że umiem również czytać w duszach ludzkich na odległość...