„Pan Jacek w nędzy i — chory... Ale gdzie?.. Żyje napewno, bo przeczuwałabym, gdyby umarł. Czy Pan go odszuka? Pan go musi odszukać. Nie ze względu na moją prośbę, bo to byłby za mały powód, lecz odszuka go Pan i zainteresuje się jego losem dlatego, ponieważ tli w Panu jeszcze dawny ideał piękna i szlachetności oraz, że nie okopcono w Panu sumienia i bezinteresownej uczciwości. Poda Pan rękę człowiekowi nie waszemu i dźwignie go Pan choćby jako wroga waszych doktryn i praktyki. Wierzę, że Pan to zrobi. Wierzę nie ze względu na dzisiejsze pańskie oblicze, ale dla tego, że ufam słowom pana Jacka: Starzec ten pisał mi o Panu i, pomimo wszystko, co wywołało jego ustąpienie, ufa Mu jeszcze. Ufność pana Jacka udzieliła mi się pośrednio.
„Skoro Pan odszuka tego drogiego starca, proszę mnie zawiadomić pod adresem: Kair, poste-restante, bodaj telegraficznie. Niepokój mój wzrasta, liczę na prawość pańską, trochę i na jego subtelność w odczuwaniu moich intencji.. “
— Koniec, — wyrzekł Mgławicz głośno, dobitnie.
Składał list drżącemi rękami.
— Koniec, — powtórzył, odrzucając kopertę na biurko. — Nie znalazła wyłącznie dla mnie ani słowa, Ani jednego słowa. Nic.
Podszedł do okna i stanął oparty o futrynę.
Oczy miał pełne ironji, usta wydęła mu duma, potem osiadł na nich sarkarm i pogarda, potem żałość jakaś, potem stygmat bólu.
Powrócił do biurka, raz jeszcze wyjął list z koperty i przeczytał go.
Ale nie dobiegł do końca i cisnął list z jakąś pasją wewnętrzną na stos papierów.