Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/249

Ta strona została przepisana.

Przeszedł się tam i napowrót szerokimi krokami, stanął w rogu gabinetu, przyglądając się kinkietowi, zacisnął pięści, żując w ustach jakieś słowa niezrozumiałe, bezwiedne, podszedł znowu do okna, wreszcie odruchem nagłej decyzji usiadł przy biurku, wyjął gwałtownie z szuflady arkusz grubego papieru i nakreślił z rozmachem:
— „Najdroższa Pani!“
Ale odrzucił pióro i odsunął się z fotelem od biurka.
— Co dalej? Co dalej?..
Przeszła chwila wahania, czy męki nieznanej dotychczas...
— Co dalej? Co dalej?..
Chwycił znowu pióro i jął pisać:
„Odjechałaś, wzgardziwszy miłością moją. Moje uczucia, cała moja psychika obca była ideałom Twoim. Nie potrafiłaś mnie ukochać ani sercem, ani duszą, ani nawet zmysłami. Kochałaś mnie wyobraźnią i zapałem chwilowym, bo taka była Twoja fantazja wówczas. Oprócz tej fantazji nie dałaś mi z siebie nic więcej, zlekceważyłaś mój ból, moją tęsknotę za Tobą. Ach, nietylko tęsknotę — nostalgję okropną, Ona mnie pogrążyła w odmęcie kompletnej zatraty... Ty, Pani, nazywasz taki stan Umberry, Tyś mnie zepchnęła w Umberry bez wyjścia. Trwam w niej. Tak. I w niej zostanę, bo Ty mnie nie podasz zbawczej dłoni, Ty ducha mego nie ocalisz — odeszłaś ode mnie zbyt daleko... o, nie fizycznie, nie materjalnie: jabym Cię znalazł wszędzie, ale odeszłaś duchem i nawet wyobraźnią i fantazją swoją. Ja także umiem czytać w duszy Twojej na odległość, przeczuwam, że myślą tęskną nie płyniesz ku mnie — inne masz przed sobą szlaki. Z siebie nie zostawiłaś mi ani atomu, który byłby komunją moją, zarodkiem wiary, nadziei. Zabrałaś z sobą wszystko — po-