— Co pan robił od chwili naszego rozstania? Co pan porabia teraz?
— To długa historja, panie, może nudna... Borykałem się, pracowałem i teraz pracuję.
— Gdzie?
— Nad Wisłą. Jestem robotnikiem.
— Robotnikiem?! Gdzież pan mieszka?
— To... mniejsza...
Mgławicz drętwiał. Nieznane mu uczucie wzbierało w nim falą nieprzepartą.
— Ależ! jakże można było! Czemuż pan się do mnie nie odniósł?
Blade usta pana Jacka drgnęły. Lekki uśmiech pobłażliwy a zarazem smutny przemknął na nich i znikł.
Mgławicz, jakby uczuł wyrzut sumienia, pochylił głowę ze wstydem. Rzekł cicho:
— Czemuż pan nie powrócił na Podlasie... do przyjaciół?...
— Ja tam wkrótce wrócę, bo chciałbym tam spocząć... w Zaolchniowie...
— Niech pan tam jedzie i leczy się, odpoczywa. Wieś będzie zbawienna.
— Nie. Muszę spełnić wszystko, co mi przeznaczono tutaj.
Nagle podniósł głowę do góry i utkwił oczy w twarzy Mgławicza.
— Ona pisała do pana?
Mgławicz zmieszał się.
— Dlaczego pan pyta o to?
— Tak przeczuwałem. Widzę ją często we śnie... ni to ona... ni to tamta... W ostatnich czasach jakieś dymy purpurowe widzę dokoła niej i morze, zawsze
Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/259
Ta strona została przepisana.