Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/27

Ta strona została przepisana.

— W tych perłowych mgłach, w tej jaśni srebrnomatowej, w cieniu piramid przechadzają się wieki. Czy pan słyszy ich kroki dostojne? Tu może parki mityczne mają swe siedlisko i tu może wyrocznia delficka przeniosła swój trójnóg z Hellady, by wróżyć nowoczesnym ludom, narodom. Tu odbywają się sądy, zapadają wyroki, a może snują się tu nakazy dla całego świata i... i... dla nas.
Zadrżała.
Pan Jacek spojrzał w jej twarz uważnie i długo i znowu uczuł silniejsze bicie serca.
— Na Boga, jakże mnie te zagadki przerażają!.. Pani jest trochę, jak ten... Sfinks, tylko on się śmieje, a pani ma w twarzy raczej tragizm dziwny i ból, chwilami znowu promienność niezwykłą. Tak samo teraz, jak i wówczas, gdy mi pani malowała Podlasie, Olszyny, rzeczkę Krznę. Mój Boże, tak, jakbym widział na jawie mój ukochany Zaolchniów...
Strzemska drgnęła i nagle zwróciła się do starca z twarzą pełną zdumienia.
— Pan zna Zaolchniów?..
Pan Jacek wpił w nią swoje siwe, głębokie, zdumione oczy.
— Znam, pani, to moja wieś rodzinna.
— Boże, a ja pochodzę wszakże z Borkowa!
— Z Borkowa!... — wykrzyknął wzburzony, — tego za olszynami? i krzyknął: Więc kto pani jest?...
— Co panu, drogi panie! Ja tam mieszkałam i... kochałam bardzo zaolchniowskie i borkowskie olszyny i łąki, naszą rzeczkę, nasze borki... Pan płacze... Drogi panie!...
Ściskała serdecznie ręce starca, patrząc z uczuciem na gęste łzy, spływające po jego zwiędłej twarzy.