Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/270

Ta strona została przepisana.

Mgławicz zdumiał.
— Pan zna pana Macka?
— Znam. Jest on wśród nas, młodzieży inteligentnej i robotniczej popularny. Bierze czynny udział w naszej akcji, jest prezesem naszego Stowarzyszenia. Pan rozumie, że stracenie takiego człowieka jest dla nas stratą niepowetowaną, zbyt straszną i... jest... iskrą rzuconą niebacznie na proch tam, pod nowemi fundamentami... Dlatego przychodzę do pana. Gdzie on jest?
Mgławicz miał w oczach przerażenie.
— Ależ, panie, skądże ja!.. nie wiem nawet, gdzie mieszka... właśnie sam czynię starania...
— Adres mi niepotrzebny, zresztą w mieszkaniu bywał rzadko. Przedwczoraj wyszedł i już nie wrócił. Ponieważ ostatnio był... i u pana także, mniemaliśmy, że anonimy, jakie otrzymywał, wychodziły z wiedzą pana...
Mgławicz zrozumiał. Szczególny akcent i dobór słów studenta przejęły go niewytłomaczonym lękiem. Sytuacja a zwłaszcza obecność studenta wydała mu się nieznośną, nie mógł patrzeć prosto w oczy Stalińskiemu. Powiedział tylko:
— Zapewniam pana, że mam dla Sybiraka jaknajgłębszy szacunek. Jego tajemnicze zniknięcie dotknęło mnie bardzo...
Student mówił:
— Odszukałem pana Jacka po przeczytaniu jego broszury. Zna pan tę broszurę?.. „Polska w odmęcie“.
Mgławicz spuścił oczy.
— Owszem.
— Po przeczytaniu broszury musiałem go poznać. Byłem pewny, że to człowiek młody ją pisał, człowiek, w którym duch Polski odradza się i potężnieje. Jakież