Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/273

Ta strona została przepisana.

przez moc jakąś tajemniczą. W oczach miał błysk dziki, wizjonerski.
Student zamilkł w osłupieniu, trwoga go przejęła nawskroś, wzrok pytający, pełen przerażenia, utkwił w twarzy Ezopa.
— Czyżby za Mgławicza?.. On zachwiany wyraźnie. Posądzano Jacka o wpływy na niego... Otrzymywał anonimy.
— Nie wiem, ale z tego, co słyszałem, — mówił szlachcic — widzę, że Jacek padł. Zobaczymy, co powie Mgławicz. On będzie wiedział napewno. Ja tylko przeczuwam. Boję się, by przeczucia moje sprawdziły się. Zresztą powiem wam tak: Jacek padnie, lecz nie zaginie. Ot! żyć będzie wśród was młodych i u nas, w zagrodach szlacheckich. Czy to wśród drobnej szlachty po wsiach, czy w dworkach obywatelskich — będziemy pamiętali Jacka. On nasz i jego duch przechowywać się będzie u nas, jak święty, budzący talizman.
Student uścisnął gorąco rękę Ezopa.
— Zapamiętam, panie, wasze słowa, a gdy nadejdzie czas, gdy wybije godzina wyzwolenia ducha Polski...
— Przyjdźcie wtedy do naszych zagród szukać poparcia — powiedział Ezop z całym zapałem swej duszy i serca.
Łzy zaszkliły mu w oczach, student był blady, uroczysty.