Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/275

Ta strona została przepisana.

— Tak. Otóż mieszka on w Warszawie, lecz nie znam jego adresu i nikt mnie nie może poinformować.
— Chodzi o zdobycie adresu tylko? — przerwał detektyw. — Ekscelencjo, załatwi to woźny w biurze adresowem.
Mgławicz zmarszczył brwi.
— Wiem o tem, lecz są powody, dla których nie chcę woźnego wtajemniczać i... za pośrednictwem biura nie chcę szukać.
— Dlaczego on sam nie udzielił ekscelencji swego adresu, gdy był tu osobiście... onegdaj?

Mgławicz stropił się.
— Pan już wie, że on tu był?
— Wiem.
— Kiedyż pan się o tem dowiedział?
— W chwili, gdy był u ekscelencji — odparł spokojnie detektyw.
Patrzyli na siebie długo, uważnie.
— Pan go śledził?..
— Tak, ekscelencjo.
— Więc to pan dzwonił do mnie?
— Nie.
— Więc kto pytał o mnie wtedy?
— Nie wiem. Ja wszakże wiedziałem, że ekscelencja wrócił ze spaceru i był w domu podczas tej wizyty.
Mgławicz zrozumiał już wszystko.
— Wiedział pan nawet o moim spacerze?
— Tak.
W oczach Mgławicza było pytanie, które detektyw błyskawicznie odgadł.
— Tak, wiem, gdzie ekscelencja chodził tego wieczoru.