Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/279

Ta strona została przepisana.

Męka, męka, szaleństwo...
A noc wlecze się długo, nieskończenie.
I znowu wypełzają skłębione wężowiska myśli. Znowu tłocznia przeokropna. Plugawa ślina wyrzutów opluwa zakrwawione sumienie. Tak źle... tak ciężko...
Po co to wszystko? Po co ta męka?
A po co wstyd, żal, po co gorycz i myśl ciężarna ołowiem?.. Myśl, która mózg rozwala, od której pęka czaszka...
Po co to wszystko, po co?..
Żyć z takim ołowiem w mózgu i czuć, że gad ohydny wije się w głębi i toczy plugawą ślinę.
Po co to? Na co?..
Wyrwać się z Umberry i być wolnym! Wyrwać się, ach, wyrwać i nie wracać do tej obmierzłej zaćmi, co tak męczy! Umberry jest straszne. To byt nie do zniesienia... Prawdę mówiła Halina, że kto ugrząźnie w Umberry, ten ginie, ginie na wieki...
Ale czemu ona tak patrzy na mnie, co mi wyrzuca?..
Ugrzązłem w Umberry, to widzisz dlatego, żeś ty odeszła odemnie w świat inny, w świat swój, tęsknot i cudów... Zostawiłaś mnie samego — czyż można żyć bez ciebie i cieszyć się promieniami słońca?.. Tyś mi słońce zabrała, więc jestem w cieniu, więc ginę...
Ale zlekceważyć wszystko! odrzucić precz od siebie, jak coś, co dokucza i boli, jak się odrzuca gada, gdy gryzie...
Pozbyć się jadu, jeśli już wszczepiony w żyły w krew?.. Czy tę zarazę ze krwi wydrzeć można?
Nigdy! Nigdy!
Lecz można zabić ją antydotem skutecznym. Zapomnieć. Na to chyba starczy mi sił, bezczelności... Ha,