Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/288

Ta strona została przepisana.
„Wybacz, rozkazu Twego spełnić nie zdołałem.

Jacka już nie odnajdę. Nie w mojej to mocy.
Odszedł... Odnajdziesz go w wizjach swoich... może
i mnie odnajdziesz również...

Aleksy.
Umberry, godzina 8 rano“.

Strzemska złożyła list.
— Tak, to jasne, on odszedł tego rana, a Jacek wówczas, w nocy, gdy w Kairze widziałam go przy sobie... Pokazywał jakieś mury wielkie, jakieś sklepienia szare, ponure i mówił do mnie: „Tu, gdzie ongi...“ Ten głos, ten głos niesamowity!.. Pamiętać go będę do zgonu...
Wyjęła list Mgławicza poprzedni i list Ezopa, wyjaśniający fakty, bez dat i szczegółów.
Podniosła te trzy arkusze przed oczy Sfinksa i syknęła:
— Czy i z tego się śmiejesz?..
Usta Sfinksa układały się wolno w wyraz okrutnej, jak zbrodnia, ironji.
— Śmiej się, myślicielu, Enigmo wieków!.. Pamiętasz go, znasz go?.. Byłam tu z nim u stóp twoich, on mi wyczarowywał wizję Polski, wysnutą z urocznej Utopji... Milczałam, musiałam milczeć... Tyś się śmiał... strasznie! I wówczas szakale... Oh, ileż on razy słyszał takie skomlenie szakali tam.. wśród swoich, do których powrócił...
Twarz kolosa nabierała coraz więcej satyry. Kamienne, zimne rysy i uśmiech stawały się już teraz potworne. Milczał i przerażał. Był groźny ze swą obojętną, zimną ironją.
— Tak sam o śmiałeś się wtedy, Enigmo straszliwa! — zawołała Halina z dreszczem trwogi w żyłach.