Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/33

Ta strona została przepisana.

— Odjeżdżam, już czas. Więc niech pan pisuje do mnie, tak jak umówiliśmy się. Dłużną nie pozostanę. Niech Bóg ciebie, czcigodny panie, zachowa niezmiennie w tej różowej mgle marzenia i snów promiennych rzekła serdecznie i szybko odeszła.
Siedziała już w szalupie, gdy pan Jacek zawołały machając chustką:
— Niech pani usłyszy tam szum naszych olszyn i śpiew majowy na „Zdrowaś Marja“ w kościele, w Zaolchniowie!...
Słowa jego dosięgły jeszcze szalupy, lecz odpowiedź zagłuszył słodki bełkot fal Śródziemnego.
Wkrótce zaryczała zwycięsko syrena na „Bostonie“ i parowiec podnosił kotwicę. Pan Jacek stał bez ruchu, znowu zgnębiony i bezradny, patrzał i dumał. Nagle drgnął. Na falach zamajaczyła wielka błękitnawo-zielona, uśmiechnięta szyderczo twarz Sfinksa.