Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/35

Ta strona została przepisana.

i podniecenia. Cieszył się olszynami, patrzał na groty bajeczne, utworzone z gąszczów, zasypanych śniegiem, bawiły go sędziwe olchy w białych futrach i — leśny drobiazg, osnuty welonami bieli. Kładł wzrok rozmodlony na czarodziejską mozajkę w dole, zanurzał spojrzenia ciekawe w kopce i nawały śniegu dokoła pni olszowych, gdzie zapewne miały swe ciepłe leża bure zające.
Pan Jacek błądził tak już długo, odkrywając w białej martwocie natury coraz nowe cudy, niespodzianki, i unosił się dziecięcym wprost porywem nad każdym niemal drobiazgiem. Krakanie lecących nad nim wron, łopot kruczych skrzydeł i widok strącanych z gałęzi kaskad śniegowych; ćwierkanie wróbli, które zewsząd przypatrywały się niezwykłemu gościowi oczkami z czarnego dżetu, drzewa, krzewy i cienie tajemne, ukryte w gąszczach, i ziemia i każde źdźbło, wystające hardo z pod lodu, i chwila ta jedyna, niesamowita — wszystko uświadomiło pana Jacka, że to nie sen tam, na krańcu świata, w jurcie sybirskiej, lecz rzeczywistość żywa, dotykalna.
— Podlasie rodzime, ukochane, a nadewszystko Polska, Polska jedyna, moja — szeptał w zapamiętałem upojeniu, z radością, z nabożeństwem.
Posunął się dalej i stanął na brzegu olszyn, nad rowem pełnym lodu i śniegu, skąd widać było łąkę, a za nią dach dworu, otoczonego bujnemi kępami drzew. Z kominów wystrzelały proste siwo-niebieskie słupy dymu, niby zbiorowy oddech rodziny, zebranej pod dachem; dalej bielały ściany budynków, a za niemi szły ogrody, zagaje, równa linja alei lipowej, młyn, wiatrak na górce, dalej borek w mgle śnieżnych pyłów, wynoszący się